Dziś nadal ambitnie, na śniadaniu już o
6.30, przepiękny dzień, w nocy padał deszcz. Tu jest tak, że prawie
zawsze jest mgła, a dziś nic tylko przepiękne cienie chmur przesuwające
się po górach. Szybko podzieliliśmy się na dwa zespoły, jeden do
kręcenia widoczków (zaraz po widoczkach na targowisko), drugi do tunelu
sfotografować odkryte inskrypcje. Następnie po wykonaniu tego cały
zespół miał się zebrać w muzeum archeologii aby nakręcić sceny z jego
dyrektorem. Trafiłem nieopatrznie do zespołu tunelowego, przyznam się
że sam chciałem zobaczyć te tajne tunele odkryte przez Semira, które to
ciągną się pod piramidami i hipotetycznie są zrobione przez człowieka w
czasach „budowy piramid”. Podjechał po nas pan z fundacji, wsiedliśmy
do jego samochodu i pojechaliśmy. Niespełna 30 minut później byliśmy na
miejscu, dał nam profesjonalne latarki górnicze, kaski – w ostatniej
chwili ograniczyłem zespół do dwóch niezbędnych osób czyli Daniel
fotograf i ja, natomiast operator Marcin miał przebyć tylko
kilkadziesiąt metrów tunelu i sfilmować go. My natomiast ruszyliśmy w
300 metrową wędrówkę do tajemniczych inskrypcji odkrytych na ogromnym
kamieniu w kształcie zęba. Już mi troszkę coś podpadało, nasz
przewodnik dokładnie wyliczył czas przebywania w tunelu i poinstruował
swego pomocnika za ile wrócimy – w razie opóźnienia miał on sprawdzić
co się dzieje lub wezwać pomoc. To ograniczenie zespołu wynikało również
z tego, że przewodnik powiedział, iż kamera jest za duża i się
zniszczy, tak czy siak miałem już dużo sygnałów by stamtąd znikać, ale
przecież już nie raz się spało w jaskiniach i co tam. Skała to skała i
trzyma się, z drugiej strony wszystkich ciekawi co tam jest,
czytelników naszej gazety i wszystkich zastanawiających się na
fenomenem tych piramid. Człowiek przejechał 2000 km i teraz nie zbadać
tego? Ech, ruszamy. Początek całkiem niewinny, zejście koło drogi w
dół, mała furtka metalowa zabezpieczająca by nikt nie wchodził, potem
zwykła pieczara w skałach. Idziemy kawałek i zaczyna się tunel, w
pozycji wyprostowanej idziemy sobie swobodnie, przewodnik staje i co
chwila pokazuje jakieś otwory, mówi że to są otwory wentylacyjne, a tu
kiedyś chowali się partyzanci i dlatego wojsko zaminowało tunele a
potem wysadziło je – ale oni dali radę odkopać. Mijamy 80 metr tunelu,
coraz gęściej odchodzą chodniki to w prawo to w lewo. Cholera to
labirynt – próbuję się uspokoić, przecież mamy przewodnika, który zna
je na pamięć. Jest przecież skierowany tu przez dyrektora fundacji
opiekującej się „piramidami”. Mimo wszystko zacząłem próbować
zapamiętać drogę, trzymać się prawej, potem na łuku z belką
prosto, a tymczasem tunel zaczął wymagać od nas pokory czyli pozycji na
kolanach. Robiło się duszno, coś prastara wentylacja słabo chodziła,
korytarz wił się i skręcał aż w pewnej chwili uderzyłem kaskiem w skałę
nad głową i spadło mi na głowę z 5 cm sufitu. Co jest? Przyglądam się
ścianie, wygląda jak beton w którym jest zatopione masę mniejszych i
większych kamieni, takich otoczaków. Dotykam jednego i już go trzymam w
ręku, to wszystko jest strasznie kruche jak ubity żwir z domieszką
gliny. O cholera, w co się wpakowałem razem z Danielem? Nagle
przystanek - jest sławny głaz. Oglądamy inskrypcje wyryte w kamieniu,
jakby greckie litery i strzałki, zaczynamy robić zdjęcia. Ciężko to
idzie, jest nisko, ni jak ustawić aparat do tego przy każdym
dotknięciu sufitu sypią się na wszystko kamyczki. Nerwowo przecieram te
„hieroglify” i modlę się by robił te zdjęcia szybciej. W pewnym
momencie Daniel pokazuje mi kamień w ścianie, łapie go i chce go wyjąć
by mi pokazać z czego jest ta jaskinia. Ja na to "k…, zostaw go, to
może ten jeden który sp…, nam wszystko na łeb". Daniel się śmieje i już
obaj od dawna wiemy o co chodzi. Mija kolejne 10 minut w końcu mamy
zrobione piękne foty, teraz pozostaje się modlić, że to ten kamień z
inskrypcjami i że nie ma drugiego gdzieś dalej w głębi. Mija chwila i
przewodnik mówi - widać też lekko pod wrażeniem przebywania tu –
„nazad”. Ech jakie to piękne słowo. Przeciskamy się z powrotem, za 20
minut widać światełko w tunelu - czyli wyjście – o chyba dopiero teraz
pojęliśmy znaczenie i piękno tego staropolskiego powiedzenia ludowego
„zobaczyć światełko w tunelu”. Jesteśmy już na drodze, uśmiechy – nagle
w powietrze rozdarł huk, taki dziwny - ni to petarda, ni to
odrzutowiec. Przewodnik mówi – "eto mina" – i to powiedział jak coś w
stylu – o przeleciał wróbel, a przecież mógł być to jakiś człowiek.
Czuć tu na każdym kroku piętno wojny.
Zbiórka przed hotelem, są piękne ujęcia
z targowiska. Jedziemy samochodami załadowanymi sprzętem do muzeum,
wchodzimy – smutna sytuacja, nie ma dyrektora gdyż zamarła mu siostra.
Plan leży, natychmiast podział na zespoły i wykonujemy ujęcia
rezerwowe. Ja z Danielem i Marcinem jedziemy na „wierch” (szczyt)
piramidy księżyca dokończyć ujęcia z wykopalisk, a reszta załogi
przebitki przyrodnicze. Wjechaliśmy na wzgórze, a jedzie się tam
dziwnie i pięknie za razem, widok zapiera dech w piersi. Z jednej
strony miasteczko Visoko z drugiej ruiny wsi – znów wojna. Robimy
ujęcia, no jeszcze szpanerskie zdjęcia i do hotelu. Dzień się kończy, o
21.00 obiad, narada, znów z założenia bardzo ambitnie.
|